Magdalena Smęder, 2014

Wystawa malarstwa

 „Ogrody miłości”, Galeria pod Rejentem, Kraków, 2014

Sztu­ka miłości jest jak ma­lar­stwo: wy­maga techni­ki, cier­pli­wości, a prze­de wszys­tkim ek­spe­rymen­to­wania we dwo­je. Wy­maga od­wa­gi, trze­ba po­sunąć się
dalej, po­za to, co zwykło się na­zywać “up­ra­wianiem miłości".

Paulo Coelho

 

W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy
Którego nieistnienie zabija jak topór
Zawieszony na tęczy pod gwarancją wizji
Rozżarza się w olśnienie purpurowych kopuł
W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy

Andrzej Bursa

 

 Ogrody miłości Magdaleny Nałęcz to zapach poezji, dźwięk ciszy tak delikatnej jak gorące słońce Toskanii. Światło wirujące w brokatach, opadające na rzęsy niewidzialnego widza, który zatrzymuje oddech w zachwycie. Strzeliste cyprysy karmią się krwią zachodów słońca, srebrem księżyca  i brzaskiem błękitów. W tej ciszy słychać szepty niewidzialnych kochanków. Gdzie oni są? Czy za lazurową zasłoną, spijają  rubinowy sok z dojrzałych granatów i śmieją się z nas, którzy śledzimy ich po drugiej stronie blejtramów.

Uwaga nadciąga inwazja Pawi! Ptaszyska przechodzą przez ramy obrazów, ledwie się mieszczą  wachlarze ich ogonów. Pawie Oczka wirują jak bańki mydlane i widzą wszystko przenikliwie. Są jak indyjscy książęta w klejnotach i diademach. Próżni i piękni jak bogowie. Utrefieni w szmaragdy, szafiry i złoto. Tęczowe ptaki, o których mówiono, że są feniksami. Nie boją się śmierci ani jadowitych węży. Trucizna nie uśmierca ptaka, tylko sprawia, że kolory piór są jeszcze jaskrawsze. Do ogrodów miłości prowadzą meandry kręte i niedostępne. Wie o tym Minotaur i sprytna Ariadna. Kto ma odwagę, zagłębi się w sobie i odnajdzie siebie.  W labiryncie, który nazywa się potocznie życiem.

Magda Smęder

 

Wystawa malarstwa

Pałac Sztuki TPSP, Kraków, 2012

 

INSPIRACJE
Rama płótna nie ogranicza żadnej mojej historii w jakichkolwiek jej aspektach. Czy każdą historię można opowiedzieć? Nie sądzę. Choć poeci łącząc słowa opowiadają to, czego ja słowami wyrazić nie umiem. Jestem w drodze. Szukam. Podróżuję. Przemierzam kraje piękne i brzydkie. Doświadczam kolorów niezwykłych, zachwycających pejzaży i rozczarowań miejsc obojętnych, emocji niechcianych, tajemnicy muzeów, w których obecni są wielcy mistrzowie i moich rodzinnych albumów pełnych wspomnień, choć nie zawsze łatwych,
to także przepełnionych tęsknotami i radościami. Poza ramą obrazu szukam mojej historii.
Rama, choć ograniczająca z samej definicji, pozwala mi „zamknąć” moją historię i wyrównać oddech . Płotno koi mój niepokój. Dlatego maluję.

TWORZENIE
Białe płótno to tajemnica. Wypełniam je kształtem i kolorem tworząc nową niewiadomą, moich przeżyć i odczuć. Zachwytu, fascynacji, radości, szczęścia, strachu, lęku, tęsknoty, żalu, namiętności, smutku, pustki, samotności. Każdy z nas tych uczuć doświadcza.
Te emocje zamknięte ramą płótna mogą być lustrem każdego widza, któremu być może umożliwię spojrzenie w głąb siebie. Bardzo bym tego chciała. 

MISTRZOWIE
O mistrzach trudno mówić. I trudno o nich nie mówić. Profesor Jan Szancenbach jest moim mistrzem. To właśnie dzięki Jego bohaterom – codziennym przedmiotom, kwiatom, owocom wprost z ogrodu, pejzażom, zrozumiałam jaka jest moja droga rozmowy bez słów. Profesor Sławomir Karpowicz pokazał mi, czym jest czas i przemijanie w twórczości.

Trudno też nie mówić o innych inspiracjach: Zurbaran, Ribera, El Greco, Coorte, Chardin, Delvaux, Chirico, Picasso, Braque. Oglądanie obrazów mistrzów „ładuje moje akumulatory”.
Artystyczne wyprawy prof. Brinckena z krakowskiej ASP czyli „podróże do źródeł”,
w których mam zaszczyt uczestniczyć, są także moimi podróżami do MOICH źródeł.
I wielką inspiracją.

NIEJEDNOZNACZNOŚĆ
Moje poszukiwania definiują środki wyrazu, które wybieram. Trudno jest zapach, kolor, zachwyt i niechęć, znużenie i wibracje serca pokazać tak samo. Bo czy można tak samo namalować piękno litewskiego nieba i zachwyt nad pięknym przedmiotem? Niech będą zatem różne, niech każdy odbiorca odnajdzie w moim malarstwie swój własny klucz do zrozumienia swoich emocji.

CZŁOWIEK
W moich obrazach nie ma Człowieka. Pozornie. Maluję pejzaż, wnętrza, przedmioty, akcesoria, które nam towarzyszą w życiu codziennym i poprzez nie staram się opowiadać o nas wszystkich.  Czasem przedmioty, którymi się otaczamy mówią o człowieku więcej,
niż namalowany wizerunek.

OGRODY
W „Ogrodach” staram się złożyć moją podróż w wiersz - choć bez słów. To wiersz o mnie, moich bliskich, obecnych i tych co odeszli. O wielu etapach moich poszukiwań, które są także poszukiwaniami każdego z nas, choć wyznaczają je inne miejsca i inni ludzie. Bo każdy z nas ma „Ogród dzieciństwa”, ”Ogród Miłości”, „Ogród Pożegnań”… I mam nadzieję,
że odwiedzając moje ogrody znajdziecie swoje własne ścieżki.


Magdalena Nałęcz

Magdalena Kąkolewska, 2011

Wystawa malarstwa

 „Fabryka snów”, Galeria Elektor, Warszawa, 2011


Zbliża się karnawał. Marzenia o balach kostiumowych, balach przebierańców, balach z epoki realizują się w przyteatralnych wypożyczalniach kostiumów i w rekwizytorniach. Lubię te miejsca nawet jeśli nie mogę znaleźć mojej wyśnionej kreacji. Jedyne miejsca, w których nie przeszkadza mi zapach naftaliny, w których pani Zosia co pracuje w teatrze 40 lat nie spieszy się popijając herbatkę ze szklanki wspomina starych aktorów, ich stroje, laski, kapelusze, rękawiczki i całe bogactwo roli. Na ścianach stare fotosy aktorów, niektóre z podpisami… Czas jakby się zatrzymał w tych rekwizytach, przedmiotach z duszą i historią. Szkoda wychodzić. Bo w każdym z nas jest tęsknota za magią kurtyny teatralnej, za czarem kina, za ciekawością kuluarów no i za chociaż krótkim zerknięciem na ukochanego aktora.

I nagle ponownie wraca do mnie zapach rekwizytorni. Kształt manekinów, porzucone kapelusze, odłożone przed chwilą instrumenty, nawet moje ukochane gwiazdy patrzą na mnie ze starych fotosów. Nie, nie wróciłam do wypożyczalni. Jestem w przechowalni wspomnień Magdy.

Podróżujemy z Magdą jak w starych filmach, niemal czuć zapach dymu papierosowego Humpreya Bogarta i powiew perfum Audrey Hepburn. Stare taśmy filmowe nęcą nas tajemnicą i prowokują do przywoływania w pamięci tytułów filmowych. Ledwo otwarte, a może raczej niedomknięte szuflady są jakąś tajemnicą, wagi może ważą przeszłość i teraźniejszość, instrumenty przywołują wspomnienia melodii. Zaczarowany świat filmu. Zaczarowany świat Magdy namalowany ze wspomnień i marzeń. Piękna podróż. Także do naszego serca.

 

Magda Kąkolewska
podróżnik

 

Adam Brincken, 2010

Wystawa malarstwa

 „Z punktu widzenia kota”, Galeria Raven, Kraków, 2010

 

pejzaże z wnętrza

 

..odnoszę wrażenie, że tu wbrew pozorom spokoju zawsze się coś dzieje.

Tamten, na najdalszym planie obrazu, pejzaż jest najważniejszy. Malowany jest ostro,

bo też i motyw ma swą bryłę, geometrię, i omal zawsze wyraźne światło. Ceglane budynki czasem otynkowane kolorem, w zasadzie lśniąca nowa dachówka, rytmy okien i strzelniczych otworów, wyraźny chromatyczny okrzyk utlenionej blachy miedzianej i niekiedy blask krawędzi czy błękitu odbijającego swą soczystość w tafli okiennego szkła.

Niebo. Prócz jednego groźnego stanu rzeczy, a może to już po burzy? Jest łagodne i wobec pory roku. Rozpoznawalne historyczne kształty murów, baszt, kopuł i dzwonnic.

Z daleka? Wyrazistość malarskiej formy jest tu kategoryczna, jakby powietrzna przestrzeń pejzażu była poza zamiarem autorki.

Miasto, w którym mieszka, Wawel, który widzi zawsze, dachy, które są w Jej perspektywie

i malarskim doświadczeniu. Magda Nałęcz maluje te pejzaże poprzez i zza. Jej obrazy są jak wyraźnie zamierzona inscenizacja, jak przed nią, czy Jej, teatr. Kurtyną w obrazach są okna,

a właściwie doskonała geometria okiennej ramy. To tylko jej nieskażona błędem perspektywy przestrzeń coś otwiera, wpuszcza z pejzażu w pierwszy plan obrazowego proscenium wyimaginowane, odbite, oczekiwane? światło. A tu jest Jej, malarza świat, codzienność. Okienny parapet-półka, szafka, parę pędzli i farby. Niekiedy dwa, w pozie świętości koty. Przewrotne wobec formy obrazu, bo ze swej natury inne od wszystkiego, inne od nas samych, bezczelnie wolne i leniwe. Nowe obrazy Magdy Nałęcz stawiają widza w kategorycznej sytuacji; masz i patrz. Patrz na to, co widzę, choć patrzę z wnętrza, ze swojego wnętrza.

Czy tyko z pokoju?, z nazbieranych w fotograficznych notatkach spojrzeniach?..

Ale są tu też inne płótna, kameralne formatem rejestracje pojedynczych lub podwójnych obecności przedmiotów. Butelka, słoik, puszka, garnek. Być może to nowi, kolejni aktorzy, których Magda Nałęcz powoła na scenę swych płócien. Jeśli okażą się ważni, to zapewne wyznaczy im rolę, zajdzie im coś dla siebie samej ważnego do zagrania. Może staną na parapecie, powędrują wbrew woli kotów poza krawędzie, rzeczywistości i rozpoznawalne przestrzenie. Ale może też zdarzyć się zupełnie inaczej, ..jak to bywa w dręczącej wolności artysty.

 

 Adam Brincken, jesienią 2010 roku

 

Paweł Taranczewski, 2007

Wystawa malarstwa

„Impresje z podróży”, Galeria Nautilius, Kraków, 2007

 

Poseidonia rediviva

Ogromna liczba wystaw jak na tak młody wiek! Udział w jeszcze większej liczbie wystaw! Nadzwyczajna pracowitość! To godne podziwu w czasach, gdy większość artystów mówi do siebie jak Puchatek do Prosiaczka na polu pod lipą: „żeby nam się tak chciało, jak nam się nie chce”. Kolaże, pejzaże, owoce morza, monotypie. Trochę ten podział przypomina chińską klasyfikację, o ile pamiętam taką: „zwierzęta dzielą się na lwy, ptaki i te należące do cesarza”. Dwie nazwy wskazują u pani Nałęcz technikę, drugie dwie temat. Pejzaż czy owoce morza mogą być przecież monotypią lub kolażem. Na tym koniec krytyki, dalej już pochwały. Po pierwsze prace pani Nałęcz wykonane są dobrze – o co dba dziś niewielu, po drugie tworzy obrazy, po trzecie obrazy poetyckie, po czwarte zajęło ją Śródziemnomorze, Mare internum... Nie jest to jednak Morze Śródziemne widziane z okna dobrego hotelu w Coillure, pani Nałęcz patrzy na nie z łodzi rybackiej, widzi plażę i brzeg – maluje porty, łodzie, muszle i kraby. Czasem zapuszcza się w głąb lądu – w Grecji, we Francji, w Chorwacji – maluje pejzaż. Wieje łagodny Zefir – jeden z czterech wiatrów, z morza Życzliwy Posejdon (nie Neptun – jesteśmy w wielkiej Helladzie) patrzy na Afrodytę malującą długim włosem nurzanym w barwach morskiej piany. Urzekł mnie w obrazach Magdaleny Nałęcz całkowity brak brutalności, chamstwa, prostactwa i głupoty, subtelnie ciepłe spojrzenie na człowieka, który – choć niewidzialny – jest w tych obrazach obecny. Wzruszył korowód nimf. Idą tanecznym krokiem: driady i Pan, najady, okeanidy, nereidy, oready, hamadriady, lejmoniady, hesperydy. Patrzą z góry bogowie Olimpu, popijając nektar i jedząc ambrozję, muzy przyklaskują z Parnasu, wieńcząc panią Nałęcz Laurem malarstwa.

 

Paweł Taranczewski

 

Magdlena Smęder, 2007

Wystawa malarstwa

 „Impresje z podróży”, Galeria Nautilius,Kraków, 2007

 

Każdy ma inną, własną rzeczywistość,
A świat w każdym inaczej się załamuje.

W.Gombrowicz

Impresje z podróży

Światło Południa rozszczepia się pod ręką malarki, przechodzi przez pryzmat jej obrazów i  zaczyna płatać figle. Pozornie wszystko jest na swoim miejscu:
sjesta stateczków w chorwackim porcie, honorowa gwardia cyprysów na straży toskańskiego pejzażu, miasteczko San Gimignano, jak średniowieczny Manhattan albo mandale z owoców morza w nadmorskich tawernach.
Jednak śródziemnomorski świat według Magdaleny Nałęcz ma swoje drugie oblicze rozgrzane skwarną tajemnicą, która staje się wyzwaniem dla widza. Obrazy – miraże wciągają w głąb siebie, cykle prowadzą drogami, dla których czas ani przestrzeń nie stanowią przeszkód. Malownicze obrazy – pułapki zastawione na turystów spragnionych wakacyjnych wrażeń. Wystarczy jedno zapatrzenie aby zagubić się w labiryncie pałacowej posadzki, ulec niepodległości narożników, zabłądzić pośród dróg do morza, poznać moc ścian nie do przebycia i bezradność drzwi do pustki. Widz podróżnik oślepiony południowym światłem, idzie za autorką by dotrzeć do sedna – na ucztę z ognistych krewetek, które rzucają widzom powłóczyste spojrzenia, jakby chciały powiedzieć: Nie ufajcie własnym oczom. Nic tak nie myli, jak zmysły.

Magdalena Smęder

 

Adam Brincken, 2003

Wystawa malarstwa

„Ostatni seans filmowy…”, Galeria Gil, Kraków, 2003


Byłaś i malowałaś.

- Teraz nazwałaś ten obraz, może cykl, może tę wystawę „Ostatni seans filmowy...”.
- Zawiesiłaś we wnętrzach swych płócien plakaty lub powiększone do rzeczywistej skali fotografie-sceny-kadry.
- Dałaś im godne miejsce, wyróżniłaś trochę innym, jakby ciepłym w dotknięciu pędzla sposobem malowania.
To, co znajduje się jeszcze w tych płótnach ich nie przesłania, jest obok.
To jest spotkanie! Czy ostatnie?

Kiedyś jest taki czas, że patrząc na życiowe perypetie pary śmiesznych ludzi przestajemy tarzać się po dywanie aż do rozpuku. Czy dlatego, że zamiast radości w sobie, sami stajemy się mało zabawni? Kiedy? kończy się w nas moc determinacji by gonić po dachach na ratunek brzdącowi? Czy kochać jak w „Casablance”, do ostatniego łyku, do ostatniej kropli mimo wszystko potrafimy na taśmie celuloidowej?, czy w życiu?, kiedyś?, czy zawsze?! Te rozterki wydają się być świadkiem Twojego malowania. A przecież, jeśli są po ludzku naszymi, to są! w tych obrazach. Może one, obrazy, same bez nich byłyby innymi, a może w ogóle by ich nie było? Nie wiemy, bo nie musimy znać każdej przyczyny własnego malowania. Niech inni definiują powody i przyczyny. Myślę jednak, że Twój świat zawsze, a nie po raz „Ostatni...” będzie nosił melonik na głowie, denerwował się i płakał, robił ręką młynka i ciskał kamienie w witryny sklepów i długo siedział wpatrzony w szklaneczkę. - Przypięłaś te plakato-zdjęcia we wnętrzach swych obrazów. A one, czy tego chcesz czy nie, zagrały w tych filmach, Twych obrazach, metaforą. - Zgrupowanie wysokich i chudych prostopadłościanów z krzykiem światła na trójkątnych kawałkach luster, na blacie stolika stało się tragedią Manhattanu a ciemno-błękitna poświata wokół krzesła z porzuconą na oparciu białą szmatką - śladem czyjejś, fizycznej nieobecności. - pusta, ledwo kreską zarysowana garderoba, na dole spiętrzenie brył i kątów prostych, u góry zawieszona biologia rurek i trąb a w środku pół manekina i otwarty futerał po skrzypcach... - filmowy mężczyzna nad butelką razem zatopieni w brązowej patynie, ale za oknem i pod stołem inny świat. Namalowałaś te spotkania. Ale czy to „Ostatni seans filmowy...”? czy to pożegnanie? Czy chwila refleksji?... a może, „to życie przerosło kabaret”?


Adam Brincken

p.s. przed miesiącem Bogusław Schaeffer podczas wykładu u nas, w Akademii powiedział… ”struktura dzieła sztuki jest zawsze złożona, tylko plakat jest jednostronny…”

 

Antoni Szoska, 2000

Wystawa malarstwa

Dominik Rostworowski Gallery, Kraków, 2000r.

 

Zarówno podjęty przez Magdalenę Nałęcz malarski temat martwej natury jak i emocjonalny  sposób jej potraktowania nasuwają kilka refleksji natury ogólno artystycznej. Dotyczą one obrazu olejnego jako samego w sobie cennego przedmiotu, miejsca w którym on powstaje oraz legendarnej złożoności samego tematu, która znajduje swój wyraz w dziele artystki. Zacznijmy od tego, że reprezentuje ona pewną odmianę malarstwa kolorystycznego, które luźno wpisuje się w tradycje postimpresjonizmu. Nie jest to bowiem jedynie studium natury gdyż nie stroni od przerysowań, subiektywnej wizji malarskiego cytatu czy elementów symbolicznych. Niemniej dziedziczy ona cechującą kolorystów kulturę oka oznaczającą, szacunek dla mistrzów, dla piękna, dla warsztatu i ten szczególny stosunek do obrazu jako zarazem przedmiotu przedstawiającego jak i przedstawionego, który znajduje swoje najlepsze miejsce na ścianie galerii. W tym kontekście wielki polski kolorysta, Józef Pankiewicz porównywał powierzchnię namalowanego płótna do zmysłowo dotykalnych materii naturalnych lub estetycznych mniej lub bardziej szlachetnych np. „wypolerowany agat” u Van Eycka czy „stopione kruszce” w obrazach Rembrandta. Lecz mówił również o obrazach zbudowanych jakby z mydeł lub cukierków. Nawiązując do tej wypowiedzi i z uwagi na fakturowy sposób kładzenia farby oraz tonację płócien Nałęcz moglibyśmy ich powierzchnię porównywać nie tyle do szlachetnych kamieni - te rezerwujemy dla mistrzów, których zwykle podziwiamy po latach - co do równie intrygujących szorstkich powierzchni surowych kamieni zarówno tych rzecznych jak i przydrożnych a także tych porośniętych mchem. Nie bez znaczenia również dla tego malarstwa jest miejsce, w którym ono powstaje.

W jej przypadku jest to niewielka pracownia na poddaszu będącą ciasną  przestrzenią twórczej egzystencji jednocześnie swoistym piętnem odciskającym się w atmosferze jej płócien. Dodajmy,

że nie zawsze w tak szczególny sposób odciska się w malarstwie miejsce, w którym powstaje dzieło. Jednak w tym przypadku ta konfrontacja staje się interesująca. Można by to ująć w ten sposób,

że artystka maluje swoją pracownie, czyli przedmioty, które chwilowo porzucone czy zapomniane, wracają z powrotem obok pamiątek ewokujących wspomnienia. Jednak z charakterystycznych motywów, który skłania do takiej interpretacji jej malarstwa są, pojawiające się tu i ówdzie

w obrazach, niedopałki papierosów częściowo rozrzucone wokół popielniczki. Również półotwarta, pusta szuflada pracownianego stołu jako opróżniona z zawartości przestrzeń staje się symboliczna

w podobnym sensie. Wszystko to przefiltrowane przez formę, barwę i nastrój sugeruje emocjonalny stosunek do przedmiotu a nawet porę dnia, która zdaje się być na ogół wieczór. Co się zaś tyczy wspomnianej legendarnej złożoności tematyki martwej natury w jej malarstwie to zgodnie z jego estetycznym przekazem należy się w tym miejscu odwołać do historii sztuki. Artystka uchwytuje, bowiem trzy wielkie a zarazem spektakularne tradycje tej tematyki w malarstwie europejskim. Czyni to albo bezpośrednio poprzez trawestowany cytat albo poprzez sposób widzenia. Można, zatem odnaleźć w jej obrazach odniesienia do klasycznej siedemnastowiecznej martwej natury holenderskiej. I tu zdaje się ja pociągać - zgodnie zresztą z duchem tych dawnych przedstawień - studium szczegółu jak i zdobniczość przedmiotu. Są także w jej płótnach cytaty z postimpresjonistów np. z Van Gogha czy wreszcie motywy muzyczne zaczerpnięte od kubistów. Jeśli chodzi o dwie ostatnie wymienione tradycje to manifestują się one odpowiednio w studyjnym podejściu do koloru oraz w geometrii kompozycji. Swoista legendarność tych odniesień wyraża się naszym zdaniem poprzez spontaniczność i fascynacje tematem, w którym już tak wiele powstało dzieł, a który nadal stanowi nieśmiertelne źródło inspiracji dla artystów malarzy.

 

 Antoni Szoska

 

Sławomir Karpowicz, 1998

Wystawa malarstwa

Dominik Rostworowski Gallery, Kraków, 1998r.

 

Hiszpania, to kraj wyjątkowy, zamykający zachodnią granicę Europy, pełen kontrastów. Od wieków egzystował z wieloma kulturami cudownie stopionymi w jednym tyglu pomiędzy Pirenejami a Gibraltarem. Wydaje się być raczej ziemią i kamieniem niż czymkolwiek innym, jest zmysłowa aż do bólu zagłębiona w samej sobie. Hiszpańskie peregrynacje młodej malarki Magdaleny Nałęcz są jej świadomym wyborem, bowiem pochodzi z Polski, kraju, który zamyka wschodnie kresy Europy. Kraju naznaczonego skomplikowaną historią, bogatą tradycją wzbogaconą wpływami innych kultur, kraju wyróżniającym się temperamentem mentalno-artystycznym podobnym do ducha hiszpańskiego. Artystka na wystawie prezentuje cykle malarskie, przedstawiając nam swój bardzo osobisty stosunek do tamtejszej rzeczywistości. Magda uprawia malarstwo dojrzałe o odcieniu ekspresjonistycznym, bardzo osobistym, z rozwagą pozostając jednocześnie w linii tradycji. Temat pejzażu warunkuje sposób wyrażania się i zakłada pewną postawę wobec życia. W swoich ostatnich pracach przypomina nam, że wartość ziemi powinna być podstawowa w życiu ludzi, jeżeli nawet żyjemy w miastach stąpając po asfalcie pod betonowym niebem, to ziemia spoczywa wokół nas, odwieczna, zasłonięta tylko przez nowoczesność panujących struktur. Artystka umiejętnie z wprawą odsłania nam kurtynę zapraszając do fascynującej podróży…

W obrazach na płótnie przywołuje krajobrazy, domy, światła, obecnie już niezależne od pewnej geografii. Spalona ziemia Andaluzji, łagodne stoki Katalonii porośnięte gajami oliwnymi, ekspresyjne widoki Toledo, zjawiskowa Alhambra to główne motywy interesująco zrealizowanych cyklów malarskich. W nich właśnie doświadczenie estetyczne staje się sprawą podstawową, zaś rzeczywistość zostaje odsunięta na plan dalszy do tego stopnia, że stwarza tu świat malarski o charakterze mistyczno-symbolicznym. Odnoszę wrażenie, że Magda Nałęcz sięga do istoty w tradycji malarstwa pejzażowego, podejmując próbę teologizowania pejzażu, w którym na pozornie ubogiej ziemi znajduje miejsce dla Boga i człowieka. Bogactwo użytych środków malarskich oraz znakomite opanowanie warsztatu wzbogaca malarstwo Magdy czysto współbrzmiąc z warstwą tematyczną. Artystka dzieł świadomie stosuje własną regułę, która koryguje pierwotne wzruszenie czyniąc je prawdziwie poważnym.

 

Sławomir Karpowicz

 

Stanisław Tabisz, 1997

Wystawa malarstwa „Stypendyści Prezydenta Miasta Krakowa”

Galeria ZPAP Sukiennice, Kraków, 1997r.

 

Okno w malarskiej ikonografii bywa często interpretowane jako wyraz tęsknoty za wolnością, za swobodą upajania się światłem, przestrzenią, ruchem; tym, co odległe, ale jeszcze

w zasięgu oka mobilizuje do porzucenia zachowawczej stabilności i dręczącego miejsca ukrycia.

W najnowszych obrazach Magdaleny Nałęcz widoczny jest często dolny skrawek uchylonego okna, rozświetlającego mroczne, brązowo-ugrowe wnętrze pracowni, gdzie na parapetach

i na blatach stołów pojawiają się martwe natury złożone ze szklanych, laboratoryjnych naczyń (kolby, słoiki, menzurki, buteleczki po lekarstwach), z blaszanych lejków, kubków a także

z wędzonych makreli ułożonych na talerzach oraz muzycznych instrumentów (skrzypce, stara złocista trąba).

Pomimo tej zdawałoby się racjonalnej rzeczywistości, obrazy Magdaleny Nałęcz działają

w pierwszej kolejności sugestywnym nastrojem, gęstą atmosferą ciemnego wnętrza, w którym okienne światło wydobywa metafizyczne błyski i opalizacje nokturnowych barw. Znane mi cykle poprzednich płócien artystki można powiedzieć, że były jak gdyby śmielsze

w penetracji okiennej przestrzeni. Przedstawiały one, bowiem widoki miasta (Krakowa), zwarty labirynt zabudowań i dachów, od których blisko już było do wyzwalającego nieba.

Teraz, jak gdyby z ukrycia, Magdalena Nałęcz widzi miasto przez uchylone drzwi

od balkonu, albo przez część rozjarzonego okna. Z tych dwóch sfer „światła i cienia” zbudowany jest niemalże każdy, ostatni obraz artystki, nie biorąc pod uwagę motywów pejzażowych z Hiszpanii i kameralnych martwych natur, których bohaterami są dwa uśmiercone pstrągi na talerzu. Przyglądam się dłużej i uważniej wszystkim barwnym strojeniom i niuansom, zwłaszcza na dużych płótnach. One są trudniejsze do rozegrania

i znacznie trudniej stworzyć w nich klimat i ciepło osobistego przeżycia.

Ledwie widoczny kształt skrzypiec położonych na drewnianym stołku pod oknem zaznacza się tylko jednym refleksem na kunsztownym wygięciu. Niemy dźwięk skrzypiec możliwy jest dzięki światłu. Dzięki promieniom słońca ubogie wnętrze pracowni robi się niezwykle urokliwe i magiczne. Przypominam sobie wiersz Józefa Czechowicza, który przepięknie śpiewa Marek Grechuta:

 

„Miła moja, chylą się żółte mlecze
w doliny napływa gór cień
cichy od wieczerz…”

 

Na martwych naturach Magdaleny Nałęcz złociste ugry, żółcienie, brunatne brązy a także bardziej soczyste akcenty czerwieni stwarzają ten aromat, który wspólny jest także dla wielu znakomitych, krakowskich malarzy. Oni, tworząc go już od dawna znajdują w młodych artystach bratnie dusze.

 

Stanisław Tabisz  

 

Andrzej Warzecha, 1996

Wystawa malarstwa

Galeria pod Złotym Lewkiem, 1996r.

 

(...) Magdalena Nałęcz urodzona w Rzeszowie w roku 1970 ukończyła dyplom krakowskiej ASP w roku n1995, dodajmy, że był to dyplom w wyróżnieniem. Jej mistrz i profesor Jan Szancenbach przedstawiając prace swoich uczniów w roku1995 tak miedzy innymi pisał we wstępie do katalogu swoich wychowanków:
„Od tej chwili drogę tą (artystyczną przyp. A.W.) będą przemierzać samotnie, może dopiero teraz w pełni docenią pracę w zespole, jakim jest akademicka pracownia… Kilka lat wspólnej pracy pozwoliło mi na poznanie ich uzdolnień, osobistych predyspozycji, ale również pracowitości, zapału i uporu w poszukiwaniach początku tej własnej drogi”. Jestem przekonany, że profesor się nie pomylił. To co pokazuje nam Magdalena Nałęcz na obecnej ekspozycji wystawia jej równie dobre świadectwo, jak to, którym był akademicki dyplom.
(...) Magdalena Nałęcz jest mocno zdyscyplinowana, ascetyczna, tworząca przedziwną panoramę miasta, której nigdy nie moglibyśmy oglądać gdyby nie jej obrazy. Obrazy Magdaleny Nałęcz zarówno pejzaże miejskie, jak i martwe natury to dzieła, z których emanuje mało dziś spotykany w sztuce rodzaj skupienia. Momentami odnosi się wrażenie,

że ta młoda, bo przecież zaledwie 26-letnia autorka, kontynuując swe malarskie wizje chce przekroczyć jakiś tajemniczy rubikon, wejść w świat, którego powłoką jest to co może dostrzec nasze oko na co dzień. Dlatego właśnie w skupieniu stajemy przed płótnami, dlatego wraz z autorką zastanawiamy się co jest dalej i dalej… U Magdaleny Nałęcz próżno szukać jakiejś przypadkowości, jej malarska opowieść jest na swój sposób bardzo logiczna, i widać, że decyzje podejmowane w obrębie płaszczyzny płótna są powielokroć zmieniane tak, aby ich ostateczny kształt wprowadził nas w niepowtarzalny świat artystycznych dokonań autorki. Krakowska malarka wybrała dobrą drogę, bowiem próbuje realizować swój indywidualizm w obrębie tradycyjnych form malarskiej wypowiedzi, bo takim są przecież martwe natury, czy pejzaże. Ktoś kiedyś napisał, że Kraków Magdaleny Nałęcz to widok miasta z lotu ptaka. Rzeczywiście autorka jako obiekty swych obrazów wybiera niecodzienne widoki Krakowa, jego dachy, dalekie przestrzenie widoczne tylko z nektórych wysoko położonych miejsc, gdzie najprawdopodobniej nikt z nas nigdy by nie trafił. Jest to także Kraków bez ludzi, Kraków tajemniczych murów, układających się w geometryczne formy, Kraków, po  którego dachach w wędruje promień słońca, stykając się nagle z mrocznym murem starej kamienicy. To niby nasz świat. A przecież pod pędzlem krakowskiej autorki, wydaje się nam światem z drugiej strony naszej rzeczywistości.

 

Andrzej Warzecha

 

Maria Ziętara, 1995

Wystawa malarstwa "Z pracowni naszych artystów"

Wieża Ratuszowa, Kraków, 1995r.

 

Magdalena Nałęcz z dużą wrażliwością i upodobaniem maluje martwe natury, tajemnicze wnętrza i miejskie pejzaże widziane na przykład z okien Akademii Sztuk Pięknych czy poddasza pracowni. Obrazy i rysunki przedstawiające martwe natury, fragmenty wnętrza pracowni i pomieszczeń Akademii, składały się na jej cykl dyplomowy pt. "Miejsca zapamiętane". Sama artystka napisała o swoich pracach w tekście dołączonym do cyklu: "Przedmioty do martwej natury wybieram ze względu na ich formę, kolor czy też wyraz, który mnie urzeka. Na początku nie poszukuję w nich symboliki, która może zawierać się w ich kształcie i funkcji. Jeżeli ustawiam w martwej naturze czaszkę, to robię to ze względu na jej drapieżną formę oraz specyficzny kolor. Dopiero w trakcie malowania, w wyniku zmian i nowych decyzji w spotkaniu z innymi przedmiotami, czaszka może nabierać wieloznacznych funkcji, być może też symbolicznych. Ten jeden wybrany przedmiot staje się dla mnie pretekstem do szukania ciągle nowej formy wyrazu". Tak, więc przedmiot funkjonuje w sztuce M.Nałęcz przede wszystkim jako wyraz subiektywnej, intuicyjnej ekspresji, ponieważ w tym celu wprowadzony został w wykreowaną przestrzeń malarską, a dopiero ubocznie, jakby mimochodem, w swej archetypicznej funkcji symbolicznej. Zasada ta odnosi się w dużej mierze także do grupy prac wystawionych na Wieży Ratuszowej. Zauważyć należy, iż młoda artystka dużą wagę przywiązuje w swoich obrazach do walorów ekspresyjnych światła. Innym ważnym czynnikiem reżyserującym dramaturgię przedstawienia jest perspektywa. M. Nałęcz wybiera do swoich obrazów i rysunków motywy architektoniczne widziane z perspektywy niecodziennej, z górnych kondygnacji budynków, z poddaszy, dachów domów, wiaduktów. Jest to miasto nieoczekiwane, nieznane, niezwykłe dla przechodnia oglądającego je podczas marszu ulicą. To raczej "ptasie miasto", Kraków szybujących w powietrzu gołębi i wróbli. Często perspektywa ukazanych z dużej wysokości geometrycznych brył budynków ulega zakłóceniu. Innym razem, wykadrowany z większej całości fragment architektury, odpowiednio odmieniony światłem i kolorem, zaczyna żyć własnym życiem. Trudno rozpoznać w nim motyw, na którym został oparty - funkcjonuje samodzielnie, budując nową, tajemniczą przestrzeń. I te właśnie motywy architektoniczne, przetworzone przez wyobraźnię artystki, zdyscyplinowane jej zmysłem kompozycyjnym, są najciekawsze. Charakterystyczną, rzucającą się w oczy, cechą prac Magdaleny Nałęcz jest nieobecność człowieka w tym królestwie przedmiotów. Mimo tego jej przedstawienia zdają się być wypełnione utajonym życiem. Magdalena Nałęcz stoi u początku drogi twórczej. W jakim kierunku pójdzie jej dalszy rozwój artystyczny - nie wiadomo. Jest natomiast pewne, ze malarka nie należy do grona tuzinkowych wychowanków krakowskiej Akademii. Jej skromne a równocześnie przyciągające uwagę prace, budzą, niewątpliwie duże nadzieje na przyszłość. Dlatego też warto zwrócić uwagę na młodą artystkę i zapamiętać jej nazwisko.

 

Maria Ziętara

 

Jan Szancenbach, 1995

JAN SZANCENBACH, KRAKÓW,1995r.

 

(...) malarstwo Magdaleny Nałęcz zakorzenione jest w tym nurcie sztuki, w którym kolor odgrywał - i nadal odgrywa - rolę zasadniczą zarówno w kompozycyjnym konstruowaniu dzieła (budowa przestrzeni, budowa światła, wyważenie wzajemnych stosunków mas, wielkości i ciężarów w obrębie płótna), jak i w kształtowaniu atmosfery i ekspresji każdego obrazu. Wbrew polskim tradycjom, które malarzy z szerokiego kręgu tak zwanych "kolorystów" skłaniały do sięgania bezpośredniego do doświadczeń cezannowskich (budowa formy kolorem) lub bonnardowskich (budowa formy światłem wyrażonym przez kolor).[…] Można by pokusić się o opinię, iż obrazy Magdaleny Nałęcz, w moim odczuciu wykazują pewne zbieżności ze sztuką (dziś nieco zapomnianego) francuskiego malarza - Rola Dufy'ego. Na pewno nie mają podobnej świetlistości, jakby opartej o sztukę witrażu ani równie gwałtownej kolorystyki, bowiem w płótnach Magdaleny Nałęcz (przynajmniej w płótnach ostatniego okresu) dominują biele, srebrzyste szarości i czernie, niekiedy tylko wsparte silniejszym akcentem koloru. W płótnach poprzedniego okresu obserwowaliśmy częściej rozstrzygnięcia kolorystyczne polegające na kontrastach temperatury barwnej i nasycenia koloru. Przestrzeń dosyć często budowana jest przy pomocy elementów linearnych (jak u Dufy'ego - gdzie "rysunkowość" jest uderzająca) a plama koloru niekiedy "rozmija" się z linijnie zbudowana formą (kolejna zbieżność z koncepcją tamtego malarza).
(...)w  przypadku M.Nałęcz (...) realia przedstawionego motywu - wnętrza, martwej natury, pejzażu - często tracą swą ważność na korzyść "abstrakcyjnego" podziału płótna, scalenia jego elementów, monumentalizowania całościowego układu. Pragnę z całą stanowczością zastrzec, że nie są to żadne zapożyczenia stylu malarzy, o których wspomniałem lecz pewne pokrewieństwa w rozwiązywaniu podobnych problemów. Wiem z kilkuletniej obserwacji jej pracy, że doszła do tych rozwiązań drogą osobistej ewolucji i możliwe, że nawet nie zwróciłaby bliżej uwagi na twórczość wspomnianych artystów. Magdalena Nałęcz w tym roku ukończyła studia i mimo wyraźnie zarysowanej indywidualności stoi jednak na początku swej drogi twórczej. Malarstwo jej ulegać będzie w następnych latach przeobrażeniom i dalszym poszukiwaniom coraz bardziej osobistego wyrazu. Ale zarówno kilkuletnia obserwacja ich pracy w okresie studiów jak i pewne doświadczenia pedagogiczne (mija 47 lat mej pracy z ASP z czego przez 23 lata prowadzę pracownię malarstwa, przez którą przewinęło się w tym okresie setki studiujących) - pozwalają mi na przeświadczenie, że wrodzone zdolności, rzadko spotykana w tym stopniu pracowitość i szlachetny rodzaj twórczego uporu w drążeniu problemów malarskich którymi się wyróżnia, nie zezwolą na porzucenie już zdobytych osiągnięć artystycznych (co niestety bywa u kobiet dosyć częste) i malarstwo swoje będzie pogłębiać, doskonalić, nadawać mu nowych form artystycznego wyrazu.

 

Jan Szancenbach, Kraków 1995r.